Może zacznę od tego, że od gówniarza nie cierpiałam szpinaku. Pewnie dlatego, że mi go wmuszano... tak jak kaszę mannę... brrrrrr.... W obecnej chwili doszłam do wniosku, że po prostu są takie rzeczy do których polubienia trzeba najzwyczajniej dorosnąć. Pomijając właśnie szpinak w tej grupie znajdą się oliwki i często kasze. Małż mój ku mojemu nieszczęściu nadal w pieluchach jeśli chodzi o temat oliwek :( no ale nie o tym.
Zazwyczaj, kiedy pamiętam z odleglejszych czasów, że czegoś nie lubię, absolutnie nie zamawiam tego w restauracji, nie kupuję do domu, tylko wyczekuję momentu, aż pojawi się u kogoś na talerzu i będę mogła skorzystać z przyjacielskiego prawa pt. "Daj gryza". I tak trochę szpinaku tu, trochę tam, czasem mama coś upichciła bo jest fanką. I gdzieś tam wypracowałam sobie, że jeśli taki oto własnie szpinak połączony jest ze śmietaną, i dobrze doprawiony - to nie jest wcale tak źle. W końcu zdecydowałam się sama coś tam poeksperymentować. Na początku mój sos to była raczej śmietana ze szpinakiem. Teraz muszę powiedzieć, że chyba jednak zielony szlam przeważa. I było to moje sosiszcze smaczne nawet, do momentu, w którym koleżanka z pracy (pozdrowienia dla Pauliny) nie przedstawiła mi swojej wersji sosu szpinakowego. Boczek i mozzarella. Kiedy to usłyszałam, to ślinka pociekła i miałam ochotę walić drzwiczkami piekarnika w swój pusty łeb niczym Zgredek, że sama na to nie wpadłam. Ale tak to już chyba jest - jeśli jakiegoś produktu się obawiamy i trzymamy się już kurczowo tej na tyle wypracowanej wersji, że jest dla nas zjadliwa.
Tak więc przed państwem
BLUŹNIERCZE SPAGHETTI Z INNSMOUTH
małż nazywa to czasem Shoggothem |
Początkowo ochrzciliśmy to danie Spaghetti z R'lyeh. I było to mniej więcej w tym samym punkcie na osi czasu, kiedy zdecydowałam się założyć bloga. Ba, miało to być pierwsze danie ukazane na jego łamach. No ale wyszło jak wyszło. A ostatnio zdecydowaliśmy się zmienić nazwę na Innsmouth, ponieważ to jednak mieścinka kojarząca się typowo z Deep One'ami. A owy sos wygląda właśnie jak kupa szlamu z niewiadomą zawartością mięsną, pochodząca z dna oceanu. Którą to zajadają się Deep One'y.
Składniki:
- Paczka szlamu z dnia oceanu (szpinak rozdrobniony mrożony)
- Kufel mleka Shub Niggurath (duże opakowanie kwaśnej śmietany do zup i sosów)
- Udziec dziewicy (boczek :D ile kto lubi, w Lidlu można kupić taki paczkowany pokrojony w kostkę, podwójne opakowanie. Jedno spokojnie starczy)
- ser z mleka Shub (kulka Mozzarelli)
- spaghetti (no co, każdy lubi makaron :P)
- spora cebula
- 2-3 ząbki czosnku
- 2-3 ząbki czosnku
- sól i pieprz do smaku
Boczek pokrojony w kostkę smaż na patelni (bez tłuszczu! boczek jest wystarczająco tłusty!) aż ładnie się zarumieni i osiągnie taką chrupkość jaką lubisz. Wtedy dodaj cebulę pokrojoną w kosteczkę i podsmaż chwilę aż zmięknie. Następnie czosnek przeciśnięty przez praskę. Dodaj szpinak. Podgrzewaj na niedużym ogniu, żeby cebula się nie spaliła ale szpinak roztopił. Co jakiś czas odwracaj płat szpinaku jeśli masz taką zamrożoną taflę. Jeśli udało ci się dostać taki w kosteczkach to po prostu mieszaj aż wszytko się ładnie rozpuści.
Wlej śmietanę i wymieszaj wszystko aż kolor będzie jednolity. Podgrzewaj na średnim ogniu i gdy wszystko będzie już na pewno gorące, łapkami rwij mozzarellę i wrzucaj kawałki do sosu. Mieszaj aż mozzarella się rozpuści i będziesz miał bardzo efektowne ciągnące się szlamowate gluty.
Takie jak te:
Dopraw oczywiście solą i pieprzem wedle własnego uznania. Często u mnie bywa tak, że nawet tego nie robię, bo boczek słony, smaki wyraziste i nie ma po co doprawiać. :)
No i wiadomo, ciapnij ten szlam na makaron. I szamaj.
Przy najbliższej okazji mam zamiar jeszcze poeksperymentować z dodatkiem białego wina... wtedy ewentualnie, jeśli przeczucia mnie nie mylą i danie będzie jeszcze bardziej bluźnierczo wspaniałe - edytuję notkę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz